Alan 87 – wstęgówka której lepiej nie wyłaczać z prądu

Po krótkim romansie z nie posiadającym dokumentu z napisem HOMOLOGACJA Alanem 28 kosztem 8-miesięcznego kieszonkowego zanabyłem drogą kupna wypasione jak na tamte czasy radio ze wszystkimi bajerami.

Pierwszym problemem z jakim się spotkałem był zasilacz. Ten od unifona nie dawał rady przy nadawaniu z mocą 4W, a że byłem już spłukany z pieniędzy to musiałem jakoś sobie poradzić dostępnymi środkami. Wiedziałem, że zasilacz w komputerze posiada między innymi napięcie wyjściowe 12V i postanowiłem z tego skorzystać. Sukces był połowiczny, bo o ile mogłem już nadawać z pełną mocą, o tyle zakłócenia przychodzące z właczonego komputera powodowały, że mnie słyszeli, ale ja już nie słyszałem wiele.

Kolejna cecha tego urządzenia była taka, że w stanie nie rozgrzanym nie trzymał częstotliwości, zwłaszcza przy, wymagającej stabilności modulacji SSB, wobec czego tego urządzenia najlepiej było w ogóle nie wyłaczać z prądu. Za to po parogodzinnej rozmowie jakość modulacji na SSB nie różniła się od jakości na AM, więc można powiedzieć że przy zachowaniu pewnych warunków ów transceiver spełniał swoją rolę.

Kolejną cechą w porównaniu z unifonem była lepsza selektywność przy odsłuchu. To co brzmiało jak jeden wielki szum w warunkach podwyższonej propagacji, tutaj pozwalało usłyszeć korespondentów i “robić łacznośc”, głównie z Włochami i Francją.

Na tym urządzeniu również po raz pierwszy zacząłem się bawić w Packet Radio, aczkolwiek szału nie było bo nie miałem w lokalnym zasięgu żadnego węzła. Moje łączności cyfrowe ograniczały się do dwóch kolegów lokalnie, oraz prób z węzłami we Włoszech/Francji w warunkach podwyższonej propagacji. Mimo wszystko to i tak był sukces, bo w tamtych czasach sieć telefoniczna to były telefony na korbkę.

UPDATE:

Po wrzuceniu tego artykułu na grupę dyskusyjną koledzy podpowiedzieli, jak można było sobie poradzić z tytułowym problemem w/w trancivera: